
W roku 1894 w amerykańskich kinach pojawił się niemy film pt. Pocałunek, ukazujący w krótkiej scenie, jak dwoje artystów, John Rice i May Irwin, spotkało się delikatnie – bez namiętności – wargami. To wystarczyło, aby wybuchł skandal, co ostatecznie zmusiło producenta do wycofania filmu z obiegu. Odtąd w kulturze masowej zmieniło się dużo i nastały czasy, kiedy to seks jawi się niemal jako centralny punkt, wokół którego ogniskuje się ludzka aktywność. Przekaz medialny zaś pełni rolę środka „dopingującego”, wywołującego dreszczyk związany z podrażnieniem sfery płciowej.
Funkcja pobudzania
Owymi środkami „dopingującymi” są przede wszystkim zmysłowe obrazy. Jak zauważył lekarz i benedyktyn Karol Meissner (1927–2017), mają one silny wpływ na nasze życie uczuciowe, które wcale nie musi być uświadomione, jest po prostu odczuwane. „Człowiek jako istota seksualna jest raczej wzrokowcem – tłumaczy Meissner – w przeciwieństwie do innych ssaków, które są raczej w tej dziedzinie węchowcami. Na człowieka działają głównie bodźce seksualne wzrokowe. Powstaje więc pytanie: jaką funkcję psychofizjologiczną mają wszelkie obrazki? Przede wszystkim jest to funkcja pobudzania”.
Lansowana w mediach swoboda seksualna stanowi wyraz przetaczającej się przez ubiegłe stulecie rewolucji seksualnej, sytuującej życie seksualne „poza dobrem i złem” i przekształcającej je w pewien rodzaj gimnastyki. Wspomniana rewolucja wraz z antykoncepcją sprawiły, że seks jest dziś łatwy i „bezpieczny”, a seksedukatorzy przysposabiają młodzież nie tyle do panowania nad pożądaniem płciowym, co raczej do uniknięcia niechcianych skutków zaspokajania popędów.
Co zobaczyły, to ich
Do seksu odwołuje się m.in. reklama. Przed laty głośno było o spocie prezentującym zbliżenie nagich męskich torsów i kobiecych piersi oraz dłonie kobiety błądzące po ciele mężczyzny. Ta reklama wody toaletowej wywołała protesty, wskutek czego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zakazała jej emisji. „Ale dzieci co zdążyły zobaczyć, to ich” – zakpił publicysta Marek A. Kowalski (1942–2013). Odbiornik można wyłączyć, a co zrobić, gdy podczas spaceru z dzieckiem atakuje nasz wzrok kontrowersyjny billboard? Jak chociażby ten z kampanii centrum handlowego, przedstawiający kobiece nogi z opuszczoną bielizną i opatrzony napisem: „Opuszczamy na Maxa”?
Seks stał się towarem powszechnie dostępnym dzięki Internetowi. Pewnego razu matka ucznia piątej klasy szkoły podstawowej w Katowicach odkryła, że nie chce on chodzić na lekcje. „Kiedy wypytałam go o przyczyny – wspomina kobieta – opowiedział mi, że jego kilku kolegów na informatyce wchodziło na strony pornograficzne i oglądało filmy z bardzo ostrymi scenami. Syn był w szoku”.
Powiadomiła o swych podejrzeniach policję, a badanie dysków potwierdziło, że dzieci, wykorzystując nieuwagę nauczyciela, faktycznie przeglądały strony porno. Kiedyś młody adept świerszczyków zawstydziłby się, sięgając po niestosowne pismo w obecności zgorszonej kioskarki, albo dostałby po łapach od ojca, który wyciągnął „gazetkę” spod rozłożonego na stole atlasu geograficznego. Tymczasem Internet zapewnia, przynajmniej na pozór, większą anonimowość.
Niedomiar i nadmiar
Nim zacznie się wskazywać możliwe niebezpieczeństwa związane z seksualnością człowieka, należy mieć zawsze w pamięci, że jest ona czymś cennym i pozytywnym. „To dzięki seksualnemu zbliżeniu naszych rodziców jesteśmy na tej ziemi. Nie ma w tej sferze niczego takiego, co należałoby z góry potępić” – pisze teolog ks. Tomasz Jaklewicz (ur. 1967). Jak to zwykle w życiu bywa, w tym delikatnym temacie mamy do czynienia z dwiema skrajnościami: niedomiarem lub nadmiarem.
Pierwszą jest traktowanie seksualności jako dziedziny z natury skażonej grzechem, zakazanej, o której nie należy mówić. Po drugiej stronie stoją zwolennicy swobody obyczajowej, którzy uznają seksualność za przestrzeń wolną od moralnych ocen, co w konsekwencji niszczy najpiękniejszą ludzką właściwość, jaką jest zdolność do miłości. W książce pt. Cząstki elementarne Michel Houellebecq (ur. 1956) ukazuje, jakie następstwa niesie ze sobą rewolucja seksualna. „To świat ludzi samotnych, wypalonych wewnętrznie, całkowicie niezdolnych do miłości, do budowania jakichkolwiek ludzkich związków. To świat przerażająco zimny, choć seksu w nim dużo” – recenzuje Jaklewicz.
Jeździec i koń
W obliczu usilnej, czasem wręcz prymitywnej promocji seksu konieczne jest kształtowanie roztropności w tej sferze. Nie chodzi o pruderię, którą zwykło się określać przesadne ukrywanie spraw odnoszących się do ludzkiej płciowości. Stopniowo wszystko to winno dochodzić do świadomości młodego człowieka. W jego życiu potrzebna jest jednak samokontrola i dyscyplina, by władze fizyczne podporządkować rozumowi i woli. Tak osiąga on wewnętrzną wolność istotną dla wychowania sprawności zwanej czystością (łac. castitas), która oznacza de facto odpowiedzialność za własne działania seksualne.
Nie chodzi o pruderię, którą zwykło się określać przesadne ukrywanie spraw odnoszących się do ludzkiej płciowości. Stopniowo wszystko to winno dochodzić do świadomości młodego człowieka.
Filozof i publicysta Dariusz Karłowicz (ur. 1964) posłużył się w tym względzie metaforą: „Człowiek jest naraz i jeźdźcem, i koniem. Jechać ma tam, gdzie chce jeździec, a nie tam, gdzie chce koń, co oczywiście wcale nie znaczy, że konia należy zabić! Wręcz przeciwnie, trzeba go pielęgnować”. Innymi słowy, to, co cielesne, winno być poddane temu, co duchowe.
Jacek Woroniecki (1878–1949) sugerował, by w miarę jak młodzi dorastają, dawać im do zrozumienia, że „najważniejszą sprawą w omawianej dziedzinie jest czuwać nad czystością wyobraźni i nie wprowadzać do niej obrazów, które by później same się nasuwały i budziły nieczyste pożądania”. Jego zdaniem w przełomowych latach po dojściu do dojrzałości płciowej bardzo ważne jest czuwanie nad tym, by młode umysły były stale czymś zajęte i zainteresowane oraz nie miały czasu i ochoty poddawać się biernie sentymentalnym marzeniom. Trzeba w nich budzić chęć do czynu i pomagać im znaleźć dla niej ujście.
Energia seksualna wykorzystywana pierwszoplanowo dla uzyskania przyjemności oznacza marnowanie twórczego napięcia, które można spożytkować na pracy nad sobą i które jednocześnie uzdalnia człowieka do tego, by być darem dla innych.
Piotr T. NOWAKOWSKI
O przewodach elektrycznych
Oba przewody elektryczne pracowały od lat razem: zgodnie, sprawiedliwie, wytrwale, ze świadomością ważności ich pracy. Całe życie trawiła je tęsknota za zbliżeniem do siebie: często marzyły o tym, aby się chociaż tylko dotknąć, czasami – gdy tęsknota była zbyt duża – zwracały się do jaskółek i wróbli z prośbą, aby posłużyły jako przekaźnik i skacząc z drutu na drut, przekazywały wzajemne wyznania i całusy.
Któregoś wieczoru zjawił się też stary kruk z okolicy. I jemu pożaliły się żyjące w separacji (oddzielone od siebie pięćdziesięciocentymetrową odległością) przewody, opowiadały o swojej tęsknocie i pragnieniu. Mądry kruk tłumaczył, że to szczególna łaska, jeżeli się tak tęskni za sobą; że są one przecież cały czas razem i mogą sobie o wszystkim opowiadać; że ich przeznaczeniem nie jest połączenie, gdyż są zbyt podobne; że przy zwarciu stracą wszelkie napięcie i pragnienia. Ale druty nie chciały mu wierzyć; były przekonane tylko o swojej racji.
Pewnego razu przeszedł przez te tereny sztorm: porwał mokrą gałąź, trochę się nią bawił, w końcu rzucił – akurat na stęsknione za sobą przewody elektryczne. Powstało spięcie, syk, błyskawica – a potem długa cisza. Druty wisiały bezwładnie obok siebie, bez energii, bez napięcia, bez tęsknoty i nic nie mając sobie do powiedzenia.
(na podst. Kazimierz Wójtowicz, Notki, Wrocław 1992, s. 86)